Ponieważ pracujemy ciężko od świtu do nocy, nie ma czasu na blogowe wpisy. Pozwólcie zatem na skrót najważniejszych wydarzeń.
Razem z wolontariuszami i gośćmi powędrowaliśmy po okolicznych wzgórzach, by nacieszyć się widokami i wykąpać w herbacie:)
W każdy piątek mamy w szkole Mszę świętą. Tym razem w koncelebrze modlił się z nami ks. Łukasz. Zgodnie z obietnicą, przygotował fragment modlitwy w kinyarwanda. Wypadło całkiem dobrze, może to znak, że powołanie misyjne kiełkuje w sercu naszego Padiri:) Poniżej dowód, że kinyarwanda to trudny język:
Tego dnia dzieci miały ogłoszenie wyników z egzaminów na koniec drugiego trymestru.
W sobotę wyruszyliśmy w stronę Kigali, by odebrać z lotniska naszą kolejną wolontariuszkę FUA - ANGELIKĘ BAJKIEWICZ, która przylatuje do naszego Ośrodka na trzymięsięczny projekt MSZ.
Po drodze wstąpiliśmy z odwiedzinami do króla, który miał swoją siedzibę w Nyanza. Króla nie ma już w Rwandzie, pozostało jednak piękne muzeum, w którym odtworzono jego wioskę. Oto kilka ciekawostek:
Chata królewska. Nikt nie mógł bez zaproszenia przekroczyć jej progu. Król siadywał na stołku u wejścia i tam przyjmował interesantów. Przed progiem zdejmowano buty na znak czci. Nikt też nie mógł obrócić się tyłem do Jego Królewskiej Mości, po załatwieniu spraw delikwent wycofywał się rakiem:)
W środku chaty - wielkie łoże królewskie, gdzie władca przyjmował nałożnice. Czasem po kilka w nocy. Czekały więc w kolejce śpiąc na matach w wydzielonej części chaty.
Na dachu - zatknięty kij - oznaczał, że w domu jest mężczyzna. Gdy król umierał, kij zostawał złamany. Zwyczaj dotyczył wszystkich chat w wiosce.
Niektórzy weszli w rolę :)
Tuż obok chata mleczarki. Musiała to być piękna dziewica. Nawet po zakończeniu służby nie mogła wyjść za mąż, by nie zdradzić mężowi królewskich sekretów. Była blisko Jego Mości, bo codziennie poiła władcę sześcioma litrami najlepszego mleka, podawanego w specjalnych tykwach.
Kolejna atrakcja, to chata browarnika, który przyrządzał królewskie trunki. Były to: piwo bananowe - urwagwa, piwo z sorga - ikigage, oraz miodowe wino - umutsama. Chłop każdy trunek musiał spróbować w obecności króla ( w celu uniknięcia otrucia:), do domu wracał więc kompletnie pijany. Nawet próg chaty mu zlikwidowano, bo się na nim przewracał. Ot, służba nie drużba!
Za chatami pasą się krowy. Nie są to zwyczajne mućki, ale królewskie piękności, INYAMBO, z wielkimi rozłożystymi rogami. To one są symbolem gracji i wdzięku, na ich cześć układa się poematy.
Miło było w gościnie u króla, ale czas naglił, by wyruszyć w dalszą część drogi. Pożegnawszy więc królewską wioskę obraliśmy kierunek na Kigali.
Po załatwieniu poważnych spraw, wpadliśmy w wir zakupów. Pamiątek oczywiście. Dobrze, że mamy już przetarte szlaki i ceny gwałtownie spadały w dół. Grunt to targowanie w kinyarwanda - sukces murowany!
Zbliżaliśmy się do celu naszej podróży - odebrania z lotniska Angeliki. Planowy przylot o godz. 23.55. Samolot miał ponad godzinne spóźnienie, na dodatek, bagaże wszystkich pasażerów wysiadających w Kigali, poleciały do Entebe. Obsługa chyba zaspała... Dla nas oznacza to kolejne podróże do stolicy. A przypomnę, że jest to 160 km w jedną stronę. Najważniejsze jednak, że Angelika cała i zdrowa znalazła się na afrykańskiej ziemi. Serdecznie witamy!
Około czwartej nad ranem dotarliśmy do Kibeho. Dziś zapoznanie się z Ośrodkiem, wizyta gości z Polski i występ naszych dzieciaków, dedykowany szczególnie nowej wolontariuszce FUA.
Dość o wojażach po Kigali, bo w sobotę w Kibeho miało miejsce bardzo ważne wydarzenie. Otóż, na terenie Sanktuarium jest Góra Kalwaria, gdzie pielgrzymi odprawiają drogę krzyżową. Ostatnio na Kalwarii powstały piękne stacje drogi krzyżowej - dar od polskiej prowincji Pallotynów. W sobotę o godz. 10.30 odbyła się uroczystość poświęcenia kapliczek. We Mszy świętej wzięli udział licznie zgromadzeni kapłani, w tym Goście z Polski. Również nasze dzieci uczestniczyły w tym wydarzeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz