Opowieści życiem pisane


MARIE CLAIRE

   Dziewczynkę przyniosła do nas mama. Mała wyglądała na 4 lata i prawie nie chodziła. Wkrótce okazało się, że Marie Claire ma 6 lat, jest pełna życia, energii i łobuzerskich pomysłów. Odetchnęłyśmy z ulgą... znaczy się zdrowy, normalny dzieciak:). Z tym zdrowiem okazało się jednak różnie. Mała ma bardzo zniszczone oczy, przerost rogówki i destrukcje powiek. Jest u nas od stycznia, a przeszła już dwie poważne operacje okulistyczne. Na domiar złego, mama przestała się nią kompletnie interesować. Nie odpowiada na telefony, nie zabiera dziecka na przerwy, zmieniała adres. 
   Pomimo tylu trudności, Marie Claire ma niesamowity dar pogody ducha. Nawet obolała po operacji była najbardziej rozgadanym i zadowolonym dzieckiem w szpitalu. Ciągle podskakuje i śpiewa coś pod nosem. 
   Możecie powiedzieć - za mała, by zrozumieć problemy, które ją dotknęły... Marie Claire często pyta o Mamę. Szuka kluczy do domu. Podświadomie wyczuwa, że stało się coś trudnego. Ale nie przeszkadza Jej to cieszyć się chwilą obecną i być bardzo szczęśliwą. Mała dziewczynko, uczysz mnie cierpliwości i prawdziwej radości życia...




JOSEPH 

   Joseph był uczniem pierwszej klasy. Do szkoły miał niedaleko, w pobliżu swojej wioski. Miał dużo kolegów i dobre stopnie. Zdarzyło się, że zachorował na malarię. Nie pierwszy i nie ostatni to raz. Dostał leki i po tygodniu wrócił do szkoły. Wszystko byłoby dobrze, tylko głowa często go bolała. 
   Pewnego razu, podczas zajęć szkolnych głowa zabolała mocniej niż zazwyczaj. Z powodu powikłań po malarii, Joseph w ciągu kilku godzin stracił wzrok. Nieodwracalnie... 
   Tato przywiózł go do Ośrodka bez wielkich nadziei na edukację syna. Czego niewidomy chłopak może się w życiu nauczyć? Ale chłopiec nie poddał się. Miał lęki w samodzielnym poruszaniu się, ale dziś biega z innymi. Dobrze się uczy w drugiej klasie, uwielbia samochody. Zwykły - niezwykły dzieciak...


     

UMUHOZA

   Dziewczynkę przyprowadził do nas tato. Miała trochę ponad pięć lat, piękną buzię i zamglone spojrzenie. Wrodzona katarakta. Za późno, by operacja pomogła na tyle, by odzyskać dobry wzrok. 
   Pamiętam pierwszą noc, kiedy przyszedł czas, by położyć się do łóżek. Strach i łzy, pomieszane ze zdziwieniem. Do tej pory spała przecież na macie, rozłożonej na gliniastej podłodze lepianki.
   Mijały miesiące, Mała rozwijała się pięknie, radosne, pełne życia dziecko. Tylko tato przynosił coraz smutniejsze wiadomości... Mama w szpitalu, kolejny już raz, wiadomo, że to rak. Zmarła w trzy miesiące po urodzeniu trzeciego dziecka. Miała tylko 26 lat...
   Na pogrzeb poszłyśmy razem. Mała trzymała mnie kurczowo za rękę. Pożegnała się z mamą, przed złożeniem trumny do wykopanego tuż obok domu dołu. 
   Przez kilka dni Mała nie odezwała się do nikogo słowem. Nie płakała. Przeżywała dramat swojego sześcioletniego życia w milczeniu. Pewnego wieczoru, gdy przyszłam do dzieciaków z buziakiem na dobranoc, jak zawsze, Mała czekała na mnie w swoim łóżeczku. Zaplotła mi ręce na szyi i wyszeptała do ucha:"To ja już nie mam mamy?" Tu, na ziemi, nie, ale mama jest w niebie i będzie się tobą zawsze opiekować - odpowiedziałam zaskoczona. Na to Mała wpakowała się na moje kolana, wtuliła w czeluści habitu i powiedziała:"No to teraz ty będziesz moją mamą..." Mijały godziny, a ja nadal siedziałam na dziecięcym łóżku wsłuchując się w równy i spokojny oddech dziewczynki śpiącej w moich ramionach...



ERIC 

   Eric to jedyny Kongolijczyk, jakiego mamy w szkole. Przywieźli go do nas studenci z Gomy. Zainteresowali się niewidomym chłopcem żebrzącym na ulicach miasta... 
    Eric nie jest sierotą. Jego rodzice rozwiedli się, a nowy mąż mamy nie zaakceptował kalectwa pasierba. Mama oddała więc chłopca biologicznemu ojcu. Ten zabrał syna do lasu i porzucił. Chłopak cudem znalazł drogę do ciotki mieszkającej w pobliżu. Kobieta przyjęła go pod swój dach, ale za cenę codziennego żebrania na utrzymanie całej rodziny. Studenci przekonali ciotkę, że chłopiec powinien być zbadany przez specjalistę. Ze swojej cienkiej, studenckiej sakiewki, wyszperali potrzebny grosz i obcemu dziecku zafundowali podróż do okulisty. Tam dowiedzieli się o naszej szkole. Zdobyli pieniądze potrzebne na przekroczenie granicy i busy. Kupili chłopcu nowe ubranie. Dzwonią do dziś i pytają o postępy Erica...
 



MARIE JEANNE

   Dziewczynkę przywiózł do nas polski marianin pracujący na północy kraju. Rodzina mieszka na terenie jego parafii. Mała milczała cała drogę, ale ksiądz myślał, że to z przejęcia, przecież pierwszy raz jechała samochodem. Ale Marie Jeanne nie może mówić, pomimo tego, że ma 10 lat. Dziewczynka nie słyszała za dużo ludzkiej mowy, bo przez większą część swojego krótkiego życia, była zamykana razem z kozami. Przyjęła ich zwyczaje, zachowanie, reakcje.
   Dziś Marie Jeanne siedzi przy stole razem z dziećmi, bawi się w "łapki", przytula. Nie mówi, ale rozumie, wykonuje polecenia. Jest niewidoma i upośledzona umysłowo. Nigdy nie nauczy się czytać i pisać, nie pozna tabliczki mnożenia. Może trafiła do nas, by odzyskać utracone dzieciństwo?




ALBERT

   Dziś Albert jest jednym z najlepszych uczniów w szkole. Chce zostać nauczycielem niewidomych. Jak sam mówi, otrzymał od Boga szansę, którą chce wykorzystać.
Kiedy Albert stracił wzrok miał około 8 lat. Nie mógł już iść samodzielnie do szkoły i gdy okazało się, że już nigdy nie będzie widzieć, własna matka wyrzuciła go z domu, spakowała resztę rodziny i przeprowadziła się na drugi koniec kraju. Albert został na drodze... Czekał. Wieczorem sąsiadki przyjęły go pod dach, gdzie pozostał kolejne dwa lata.
   Zdarzyło się, że sąsiadki przyszły do Kibeho w pielgrzymce. W kościele parafialnym zobaczyły nasze dzieci i dowiedziały się o szkole dla niewidomych. Kilka dni później przyprowadziły chłopca do Ośrodka. Miały zamiar odwiedzać go często, zabierać do domu na wakacje. Same znalazły się w więzieniu. Dlaczego? Nikt nie wie, stare porachunki sąsiedzkie. Domem Alberta stał się Ośrodek. Zostaje z nami na każdą wakacyjną przerwę. Czy jest szczęśliwy? Chyba tak. Z dumą oprowadza gości. Tłumaczy zasady brajla. Jest u siebie. Stara się uczyć jak najlepiej, by zdobyć zawód i niezależność. Chce tu wrócić już jako nauczyciel. Bo kto, jak nie on, rozumie życie niewidomych w tym kraju?





CLAUDINE

   Claudine to zwyczajna, rwandyjska nastolatka. Mieszka wraz z siostrą i szwagrem, bo rodzice nie żyją. Pewnego popołudnia siostra prosi ją, by przyniosła banany z ogrodu na wieczorny posiłek. Dziewczynka ścina dorodną kiść, ale nie zauważa zielonego węża oplatającego bananowiec. Wąż pluje jadem prosto w oczy dziecka. Claudine z trudem znajduje drogę do domu, rodzina, zamiast zaprowadzić ją do najbliższego ośrodka zdrowia, bierze kozę i wędruje do szamana. W zamian za kozę, szaman zgadza się leczyć dziewczynkę. Nakłada na oczy ziołowe papki, dokonuje rytualnych nacięć na skroniach. Ale to nie pomaga. Oczy ropieją, a dziewczynka wije się z bólu. Po tygodniu nieudanych prób, rodzina decyduje się zaprowadzić Claudine do szpitala. Mała trafia tam z wysoką gorączką i ogólnym stanem zapalnym. Lekarzom udaje się uratować życie dziewczynki. Na uratowanie wzroku jest już za późno...





BRUNO

   Bruna przywiozły do Ośrodka zaprzyjaźnione z nami siostry. Tato chłopca zmarł na AIDS, mama siedzi w więzieniu. Trzecia żona taty przestała się opiekować Brunem, kiedy stracił wzrok. Przecież niewidomy w domu oznacza przekleństwo dla rodziny...
   Bruno to ciekawy życia, pełen energii chłopak. Nie usiedzi w miejscu na chwilę. Gra na wszystkim, co wpadnie mu w ręce - od klocków po bębny. Nic dziwnego, Bruno ma słuch absolutny i niesamowity talent. Jest zawsze uśmiechnięty, bo powtarza, że odkąd trafił do nas, zrozumiał, że inne dzieci z tym samym kalectwem potrafią być szczęśliwe. On też tak chce.
   Ma ambitne plany, chce zostać muzykiem. Uczy się z całych sił, na egzaminach zdobywa najlepsze stopnie. A w wolnych chwilach słucha muzyki. Zwłaszcza ulubionego rwandyjskiego piosenkarza Kizito. Zna wszystkie jego kawałki. 
   W 30 rocznicę objawień MB, które miały miejsce właśnie w Kibeho, do sanktuarium Matki Słowa zjeżdżają się tłumy. Zjeżdżają, to za wiele powiedziane... Tysiące pielgrzymów przyjdzie tu na własnych nogach przemierzając często dziesiątki i setki kilometrów. Trwa igitaramo - nocne czuwanie, z modlitwą, śpiewem i tańcem. Przychodzi czas na koncert Kizito. Pada deszcz, ale szczęśliwie znaleźliśmy się z Bruno na podium. Chłopiec nuci piosenki ze swoim idolem...
   Następnego dnia, rankiem, dzwonek do naszej bramy. Wchodzi poruszony, trzydziestoparoletni mężczyzna. Przedstawia się, że jest wujkiem Bruna. Przyjechał do Kibeho z pielgrzymami, nie wiedział, że chłopiec się tutaj uczy.Wczoraj, podczas koncertu, rozpoznał go na scenie. Czy może z nim porozmawiać? Rozmowa trwa dwie godziny. Wujek ma w oczach łzy, kiedy tłumaczy chłopcu, że jego mama za kilka dni wychodzi z więzienia. Jeśli się zgodzimy, jeśli Bruno zechce, wujek poprosi kierowcę busa, by chłopiec mógł pojechać z nimi. Całodniowa podróż na kolanach wujka. Za dwa dni telefon: "Siostro, jesteśmy w domu, czekamy na mamę, jutro wychodzi na wolność". Bruno nie pamiętał głosu mamy. Znał jej zapach. Właśnie zatonął w jej ramionach...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz